Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Długi monolog zakończył się pytaniem, ile w zwierzyńcu żubrów.
— Trzydzieści sztuk. W lesie bardzo rozmnożyły się wolne. Mamy prócz tego dużo łosi, sarn, jeleni, dużo dzików...
Rozpoczęła, się myśliwska rozmowa, wyliczanie ostępów, kniei, miejsc najlepszych polowań, przeplatana skargami na kłusownictwo, na wsie nieposłuszne, zacięte w ukrywaniu winnych kradzieży lasu oraz tajnego polowania...
— Niewymownie podły lud, dzika ciemnota!
— Więc szkół nie macie?
— Owszem, są...
Urzędnik urwał i niespokojnie spojrzał w okno.
— Zwrócę uwagę waszej ekscelencyi na to tu leśnictwo. Jest to najbogatsze w poziomki miejsce. Zapach mają przedziwny i dorastają wielkości truskawek. Nie do uwierzenia...
Nie dojeżdżając do stacyi »Białowieża«, wysiedliśmy na pałacowej platformie. Gromada Białorusów w parcianej odzieży i lipowych postolach otoczyła nas natychmiast.
— Może koni treba?
— Może chatu?
— Hde wieszczi śniaśti?
— Wańka... Tomka... Taszczi!... Chuczaj!
Biernie poddaliśmy się ich pieczy. Po przebyciu paru stajen drogi piaszczystej, porosłej trawą, znaleźliśmy się w niedużej, wapnem wy-