Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc jak się to stało, opowiedz! — pytał wesoło Grzegorz, gdy po pierwszych powitaniach siedli do ugotowanej na cześć Prąda herbaty.
— Stało się! — odrzekł ten niechętnie, z chciwością spoglądając na podane w misie mleko. — Bydlę macie?... Dużo daje?... To może i lepiej się stało, żem znikł. Bez tego, kto wie, czyby wam co dali...
— A Mergeń wie, że mamy krowę? — spytała Anka.
— Mergeń?... Wie... A jakże... widzieliśmy z brzegu. Leży teraz przebita... Tydzień temu wróciła... i zaraz się położyła. Bardzo krwawi...
— Przebita?!... powtórzyli wszyscy.
— Pewnie zemrze. A już chciała się poprawić!...
— Powiedz Prądzie... przecie to ty odwiozłeś nam łódź i sieci! — spytał od niechcenia Grzegorz.
— Poco ja? Rozumie się, że ja odwiozłem rękami, ale ona powiedziała mi: »Prądzie, naco nam dwie łodzie i tyle sieci? Przecie oni nie mają żadnej! Odwieź im!«
— Lepiej, by nie odsyłała... Lepiej, by o nas całkiem zapomniała! — zapalczywie przerwała mu Anka.
— Zamrze ona, zamrze! Niech jej Bóg daruje przewinienia wszelkie! — mówił żałośnie