Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobą macał. Chudzi, nadzy, pomarszczeni, siedzieli przed kominem, z twarzą zwróconą ku przybyszom i białe ich oczy strasznie błyskały przy świetle ognia. Dziewczynka przerażona stłumiła oddech.
— Dziecko, słyszę, masz z sobą? — spytał stary.
— Tak, dziewczynkę...
— Czyja? Twoja?
— Nie! Niewiadomo czyja... Tam urodzona.
— Chrzczone aby?
— Ee! Gdzie zaś! Ktoby ją chrzcił. O nas i Bóg zapomniał.
Stary westchnął.
— Biedne wy, ale i my niebogaci, źleście trafiły... A którędy przyszłyście i poco?
— My do księcia...
Anka opowiedziała w kilku wyrazach powód podróży. Opowiedziała o Mergeń, o głodzie grożącym im, o Beznosym i o bracie, którzy przywłaszczyli sobie jej dobytek...
— Tak słyszałem. Książe kazał pono Beznosemu, żeby zwrócił, ale brat to ci nie odda — silny człowiek, możny, bogaty. Ten gminy nie usłucha... Słuchajcie, a macie wy co, jakie naczynie, żeby wam jadła nakłaść, bo my mało mamy naczyń, a musielibyśmy je zniszczyć. Zostańcie już, kiedyście tu przyszły. Położycie się na ławie koło drzwi... Powiadacie, żeście