— Co się z Grzegorzem dzieje?... Dlaczego nie wychodzi? Co się tam u was stało?
Dziewczynka zbladła, zmartwiała jak kawałeczek lodu i nic nie mówiąc, wpatrywała się w ludojadkę wybiegłemi z powiek oczami.
— Czegóż nie odpowiadasz głupi bechu!... Przecież cię nie zjem! — krzyknęła i nagle splunęła, machnęła ręką i skoczyła w zarośla.
— Mówiła, że mnie jeszcze nie zje... Pewnie w zimie to nastąpi... — zwierzała się dziewczynka Prądowi, opowiadając mu cale zdarzenie.
— Dałby Bóg, aby teraz inni tego zrobić nie potrzebowali. Co z nami będzie, doprawdy nie wiem. Suszoną rybę teraz jeść musimy, a co w jesieni jeść będziemy, o tem nikt nie myśli... Chyba ty Anko, pójdziesz do gminy i swoje odbierzesz. Muszą ci dać... Dziesięć bydląt miałaś, to choć parę oddać powinni...
— Dokąd teraz pójdę? Takie komary!
— Jakie tam komary? Wiadomo przecież, że na Piotra i Pawła zupełnie żądło stracą... Więcej huczą niż jedzą... Prawda, że droga daleka, ale w jaki dzień wietrzny pójść można...
— Zobaczymy... Jeszcze teraz mamy trochę pożywienia... Może sami z gminy krowę przyślą... Przecie kazałam powiedzieć, że chcę swoje odebrać — broniła się Anka.
— Daj jej pokój... Pójdzie kiedy czas przyjdzie. Ona nie taka, nie wykrętna! A teraz do-
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/190
Wygląd
Ta strona została przepisana.