Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


VIII.

W parę dni potem otworzyła się u Grzegorza na ręku pierwsza większa rana. Święcie wierzył i innych upewniał, że go urzekła Mergeń.
— Skądby się nagle dziura wziąć mogła? Jeszcze czas! Ona wiedźma... Dotychczas czuję w sobie jej wzrok! A i palić mnie zaczęło tam, gdzie głowę oparła... Och, ja nieszczęśliwy!
Położył się, jęczał i nic robić nie chciał.
— Cóż ty Grzegorzu takeś się od razu dał zwalić? Nie daj się i ja przecież nie na całych nogach chodzę... Zginiemy, jeżeli się wszyscy pokładziemy! Mergeń znowu dziś rybę z bucza zabrała... Co to będzie? — upominał go Prąd.
— A niech tam! Wszystko przez was...
Mergeń tymczasem, nie widząc Grzegorza, krążyła coraz śmielej dokoła jurty. Chwilami, zdawało się, że się do niej wedrze. Zaczepiła nawet Byterchaj, zaskoczywszy ją w lesie przy zbieraniu chrustu.