Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ko krzycz z daleka... Może ci co dadzą... Muszą ci coś dać. Przecie został po nas dobytek!
— Och, został... westchnęła kobieta. — Pstra nasza ładne pewnie ma cielę... Sumienia nie ma ten Beznosy...
— Co tu mówić o sumieniu? Kiedy ludzie nie mają ludzi na oczach, zawsze człowiek myśli, że innemu lepiej...
— Wiesz, Grzegorzu, i ja nie myślałam, że tu tak źle...
— Więc żałujesz?
Anka milczała.
— Ech nie... Co z żałowania, kiedy odmienić nie można? Aby tylko nam ta piekielnica dała spokój... Może Bóg dziecko nam ześle... Wychowamy, będzie nas doglądać w starości... Może zdrowa pozostanę, może pokolenia nasze też zdrowe wyrosną... »Straszna Pani« kapryśna jest i często omija co blizkie, a bierze dalekie... Wtedy w tem miejscu, gdzie teraz jęczą, może i śmiech się czasem rozlegnie... Zapełnią się jurty, pobudują nowe budowle i lud powstanie... Nawet gdyby umierał jak my, to zawsze pożyłby trochę... Czy starość słodka jest nawet tam na świecie? Starzy wszędzie chorują, a młodzi cieszą się życiem... Bardzobym chciała mieć dzieci, Grzegorzu.
— Co nam po dzieciach? Bez bydła nie będzie narodu. Widzisz, co się dzieje z naszemi