Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zmajstrować, żeby komary jej zbyt, nie skrzywdziły...
— A jakże! — mruknęła Mergeń... — A w domu kto zostanie doglądać Kutujachsyt!?
— Nie potrzebuję... nie potrzebuję jęknęła stara. — Lepiej żywność gromadźcie... Jadła z rana ugotujcie i zostawcie mi... Wody w pobliżu postawcie... i idźcie!...
— Więc pójdziesz? Tyś mocna! — zwrócił się przypochlebnie Prąd do Mergeń.
— Zobaczę! — mruknęła kobieta zamyślona i posępna.
Nazajutrz przy śniadaniu rzekła z łagodnym uśmiechem:
— Zrobimy tak: ty Prądzie z Anką i Byterchaj pójdziecie rzeczkę grodzić, a ja z Grzegorzem tymczasem natniemy wikliny, naznosimy do jurty i zaczniemy pleść bucze. Przecież ich niema, a bez buczy ryby chyba nie złapiecie...
— Racya! Ale my buczę możemy wieczorami pleść. Co to znaczy dla dwóch mężczyzn zrobić dwa bucze?
Grzegorz też upierał się, że pójdzie nad rzeczkę.
— Będę wam choć kołki podawał, jeżeli na kładce nie ustoję!
Mergeń słowa nie rzekła, tylko cisnęła łyżkę