Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prąd rozśmiał się.
— Głupia jesteś. Jak wyrośniesz, to się dowiesz!
Jakże się dowiem, jeżeli stąd nie wyjdę?
— I to prawda. Nie wyjdziesz stąd. Stąd nikt nie wychodzi!
Rybak i dziecko mimowoli zwrócili oczy na daleki brzeg jeziora, gdzie ponad lasem unosił się samotny, ledwie zauważyć dający się dym.
— Ee! Co tam! Jeszcze masz czas, Byterchaj... Jeszcze ci może Bóg ześle kogo niezupełnie chorego, jak Grzegorz... A teraz pomóż mi spuścić łódkę, popłyniemy sieci zarzucić.

Księżyc blado lśni na nowiu...

zanucił, ale przerwał natychmiast.
— Pssyt!... Trzeba cicho się sprawiać... Ty siadaj tu z tyłu i pamiętaj, nie ruszaj się, nie ruszaj... Utopisz mnie!
Ostrodzioba, lekka, jak jaskółeczka, pieroga, kołysząc się, pomknęła po pociemniałej przedwieczornej wodzie na środek ku lodom. Tam Prąd zatoczył półkole, nawrócił i cichutko zaczął wyrzucać sieci, ułożone w pęki na dnie łodzi. Byterchaj pochyliła głowę na krawędź i ciekawie śledziła, jak łamie się w zmąconej wodzie własne jej odbicie, jak drży wianek żółtych sasanek na głowie. Prąd miał bardzo przebiegłe plany; postanowił odciąć sieciami od