Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stróża? Tu rosną akacye, drzewa, których pan pewnie nie zna, a to są lipy...
W cieniu ich upłynęło moje dzieciństwo; obecnie z trudnością je poznałem! Zerwałem nieznacznie liść i długo ze wzruszeniem mu się przyglądałem w wagonie. Tyle lat, najlepszych lat, byłem oderwany jak ten liść...
Szybko mknęły nikłe, chyże obrazy, oprawne w ramy okna. Przewinęło się białe miasto, wdzięcznie schowane w zielonych ogrodach, pasma lasów, czarnych i postrzępionych, cały szereg nudnych, jak krople wody do siebie podobnych stacyi kolejowych, wsie wielkie i brunatne; potem z głębi przestrzeni wynurzyło się znowu miasto czerwone, zbrukane, przysłonięte dymem niezliczonych fabryk, a za niem znowu ciemne, dzikie, tajgą porosłe »urmany«, nagie skaliste szczyty i przepaście o fioletowych, głębokich dnach.
Krajobraz zmieniał charakter, linie jego zaczynały falować, wznosić się, dawno pożegnany kraj, kraj podobny stawał przedemną w całej surowej swej piękności. Ujrzałem znów jego stożkowate, siwemi mgłami opłynięte góry, lesiste wądoły, w głębi których szumiały burzliwe, kryształowe rzeczki, ujrzałem jeziora, niby olbrzymie srebrne puklerze, rzucone wśród borów, stepy, gdzie trawy wyrastają jak las, równiny, gdzie kwitną nigdy przez nikogo nic de-