Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zaraz ci go dam, tylko rzucę pierwej na ogień ofiarę. Nie spodziewaliśmy się, że to dziś w nocy cię zaskoczy... Prądzie, idź przynieś rybę co najtłustszą, trzeba podziękować za nowy oddech. A weź i mój »tursuczek« z kory brzozowej, zostało tam masła ździebko, schowałam je dla ciebie, Mergeń!
Prąd poskrobał się w głowę, wdział ciżmy skórzane i wyszedł do sionki.
— Po sprawiedliwości powinienby Grzegórz — mruczał. Słychać było, jak chrobotał i stukał drzwiami spiżarki, wreszcie wszedł z mroźnym, gwałtownym wiatru podmuchem.
— Chu!... Jakże zimno! Wichura dmie, śnieżysko wali, czyjeś grzechy zamiata!
— O boże ognia! Siwobrody, płomienny Starcze! Panie i Gospodarzu domów naszych, Opiekunie stad i dzieci naszych! Przyjm małą ofiarę naszego chętnego serca i darz nas dalej łaskami swemi, pstrem bydłem rogatem, włochatemi źrebiętami, chłopcami o palcach tęgich, zdatnych do naciągania łuków, do wiązania rzemieni, dziewczętami pięknemi o rumianych licach, o płodnych, mlecznych piersiach — modliła się Anka, rzucając, w płomienie kawały ryby, które z sykiem pożerał ogień.
— Lubi to stary, oj lubi! — zauważył Prąd, kiwając dobrotliwie w stronę komina.
— Całą rybę mu oddaliście... całą rybę! —