Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie widzę, żeby był lepszy od innych!... Gmina go posłała, pojechał, bo musiał — wtrącił niechętnie Grzegorz.
— Prędzej żona twoja! — dodała Mergeń, spoglądając świdrującym wzrokiem na małżonków.
— Opowiedz, Anko, co tam słychać na świecie? — zwrócił się do młodej kobiety Sałban. Zaczęła opowiadać o jesiennym połowie ryb, o braku siana, o głodzie, jaki grozi gminie na wiosnę. Słuchali uważnie, gdyż wszystko było w ścisłym związku z ich cierpieniami. Potem przeszła do nowin poszczególnych; kto umarł, kto się z kim pokłócił, u kogo urodził się chłopiec lub dziewczyna....
— Mucziłła ożenił się. Wziął kobietę lichą, czarną, małą, a dał za nią aż dziesięć krów...
— Komu dał? Przecież ona sierota...
— Księciu dał... Musiał dać... Wiadomo każda kobieta ma cenę i kałym... Tylko, że za dużo dał...
— Widzisz Grzegorzu. Chłopy zawsze i wszędzie zyskują... nawet wśród trędowatych... Tu choć za kobiety mogą nic nie płacić... — rozśmiała się Mergeń.
Anka podniosła na nią pytające spojrzenie, lecz ona już wstała, aby zebrać i pomyć naczynia.
Odebrała szorstko misę Byterchaj, którą dziewczynka chciwie wylizywała, gdzie tylko dostać mogła językiem.