Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

razem światem nacieszyć! Umrę z tobą! Zapomnieć nie mogłam... Ból mnie za serce trzymał... ku tobie pchał...
— A jakże!... Wierz jej! — syknęła niespodzianie Mergeń. Kto tu dobrowolnie przychodzi... do... żywego piekła!? Wygnali ją, bo chora... Tylko ja tu zdrowa wśród was ginę, bez winy... Pamiętacie, kiedym przyszła, pokazywałam wam ciało moje, czyste, młode, bez krosteczki, bez plamki, bez skazy. Zaco cierpię, przeklęci, wśród was? Owialiście mnie tchnieniem waszem, splugawiliście krwią waszą, oddzielili od świata całego. Niech was zato pochłonie ogień palący, wcześniej nim umrzeć zdołacie! Niech was grom codzień razi w rany wasze, niech was...
— Czego się znowu wściekasz Mergeń?... — jęknął Sałban. — Przecież, nie myśmy cię zaciągnęli ale mąż własny związaną tu rzucił. Gdybyśmy cię nie rozwiązali wtedy, zginęłabyś od komarów i głodu.
— Niechbym zginęła... a tak czy nie chodzę bez duszy?
— Wszyscyśmy cienie ludzi! — westchnął Prąd.
— A ta jeszcze tu sama przyszła, odbierać nam resztki nasze, dzielić się z nami pokarmem naszym... Obedrzyjcie ją z odzieży, wymażcie ją sokami waszymi, niech co prędzej poczuje męki boleści!... — krzyczała rozzłoszczona jędza. Zerwała się gwałtownie od ognia.