Strona:Wacław Sieroszewski - Bolszewicy.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SARNOWSKIJ
(uśmiecha się ironicznie i opiera się, prawie przysiada na krawędzi stołu od widowni, pochylony w stronę Soni)

Darujcie, Sofja Abramowna, ale muszę was ratować przed wami samą. Wy jesteście siła i dla dobra sprawy nie mogę pozwolić, żebyście się tak lekkomyślnie gubili... Ta lala polska utopi wcześniej czy później siebie i was... On kłamie, on przesadza, on wciąż się zgrywa i sam tego nie widzi, że wszyscy mają go dość... On mówi wielkie rewolucyjne słowa i myśli, że nam wszystkim tem oczy zamydlił... Ale tak nie jest: ja go poznałem, ja mam dobry węch do polaków. On jest ukrytym nacjonalistą, gorzej — (z naciskiem): on jest socjal-patrjotą... Był nim i został... A nawet to on może nic nie jest, bo on jest, za przeproszeniem, taki... polski babnik. Ty, Sonia, szlachetna dusza, myślisz, że go nawróciłaś? Ich nikt nie nawróci. Ich trzeba wytępić, jak filistynów. Mówię ci, że Sypniewski jest prosty rozpustnik i karjerowicz i jak tylko znajdzie świeżą kobietę, taką ładną jak ty, to cię rzuci, to cię zdradzi... Wspomnisz moje słowa.

SONIA

Tra-la la! Zazdrość przez Ciebie mówi, Sarnowski. On mnie nie porzuci, bo ona jutro... zginie!

SARNOWSKIJ

Zginie, albo nie zginie. Słuchaj, Sara, ja tobie powiem jak przyjaciel, jak człowiek, który cię zna od dziecka...

(przestaje opierać się o stół i przechodzi zwolna, wciąż mówiąc za stołem bliżej do Soni)
SONIA (niechętnie)

Mów, ale już wiem, co powiesz...