Strona:Wacław Sieroszewski - Bokser.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ziarno było cokolwiek wilgotne, ojcze! — bronił się I-bo.
— Właśnie! Niewinne bydlę cierpieć musi za lenistwo ludzi... Wytrzyj go słomą i wprowadź do obory!
W domu już czekały na nich z kolacyą kobiety.
— Spóźniliście się — rzekła żona Juania, Da-nian, popychając z lekka ku ojcu małą Chen-juj z miednicą pełną gorącej wody i flanelą do wytarcia twarzy i rąk.
— Spóźniliście się! — powtórzyła babka, siwa, wyschnięta, jak szkielet, staruszka, wysuwająca się z bocznego wejścia.
— Tak, matko! — odparł Juań. — Spóźniliśmy się, gdyż nie chcieliśmy porzucić niedokończonej roboty. Dziś wszyscy później zeszli ze wzgórz...
Podsunął matce krzesło i sam siadł przy stole, zastawionym małemi miseczkami z jadłem.
— Rok ciężki... Wszędzie brakuje rąk... Gdzie jednak podzieli się ludzie? Niektórzy nie skończyli jeszcze zbioru herbaty... Rodzina Czeń Liń-li... — wtrąciła Da-nian.
— Rodzina Czeń nie jest ostatnią... Źle tylko, że pozwalają córce śpiewać w rok smutku!
— Ach! Ona ma tak słodki głos! Za każdym razem zdaje mi się, że słyszę dźwięki dzwoneczków szklanych, które wiatr porusza — szepnęła babka.
Da-nian spojrzała przelotnie na syna, który