Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   87   —

— Cóżeśmy ci uczynili, przewrotny człowieku? — zwrócił się ostro do oskarżonego Beniowski. — Uważ, jak duszę masz czarną, kiedyś chciał zguby tylu niewinnych ludzi, których ani znałeś, ani najmniejszej od nich nie doznałeś urazy. Poznaj ich dzisiaj... Widzisz, ilu nas tu jest... tych wszystkich, których przeznaczyłeś na męki... Mogąc się zemścić na tobie, gardzą li tylko nikczemnym swym nieprzyjacielem i pozostawią sprawiedliwym niebiosom przykładne ukaranie twego haniebnego przestępstwa, o ile wyznasz, kto cię do niego skłonił. A następnie niegodny oddychać jednem z nami powietrzem ustąpisz, odejdziesz i nie poważysz się pokazywać więcej na oczy tych, którzy, czystość sumienia i swoich postępków mając za sobą, nie lękają się niczyjego zarzutu, ani niczyjej zdrady... Powiedz więc, przyznaj się, kto cię do nas podesłał?
Iwaśkin milczał, utkwiwszy oczy w ziemię; tłum wygnańców poruszył się niespokojnie za plecami Beniowskiego.
— Nie wypuszczać go...
— Do tajgi z nim...
— Co za ceregiele!?...
— Wiem tyle tylko, szlachetni panowie — zaczął wylęknionym głosem Wołodimirow — że ma on tutaj kumę i ziomkę, kucharkę sekretarza Agafję...
— Ona cię więc podmówiła? — spytał Beniowski.