Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXVII.

Czuć było wiosnę. Mgławo migały nocami gwiazdy na pociemniałem niebie. Nagrzane za dnia śniegi zionęły siwemi oparami, które krzepły natychmiast w leciuchne szrony na odwilgłych i znowu tężejących ku nocy gałązkach drzew. Kroki ludzi chrzęszczały przejmująco na śniegowej grudzie.
— Kto idzie? — pytały co chwila straże, rozstawione dokoła szkoły.
— Swój!
— Hasło?
— Piotr i Paweł...
Czerwono gorzały nieduże okna szkolnego budynku, słaniały się na nich tłumnie cienie ludzkie.
Beniowski opowiadał zebranym o zdradzie Lewantiewa i o jego śmierci. Groza wiała nad słuchaczami.
— Będzie się to powtarzać coraz częściej! — rzucił Baturin. — Ludzie są słabi!... Zapachniało im prawo Piotra Wielkiego i, miasto uwolnić się