Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   41   —

piersi, a jeżdżą nie na psach, lecz na sobolach... Ale dla mnie to nie ma znaczenia... Tacy czy owacy byle jasak płacili...
— Zapomnieliśmy jednak, Nikandrze Gawryłowiczu, całkiem... o sekretarzu! On swego nie daruje. Co z nim poczniemy!? — wstawił niespodzianie Beniowski.
Czernych zmieszał się i chwilę patrzał w osłupieniu na Beniowskiego.
— Istotnie, co poczniemy!? On swego nie daruje!...
— Czy nie lepiej więc, abyśmy tak zrobili: Iwan Piotrowicz dostanie Ochocką albo Irkucką gubernję, sekretarza osadzimy tu w Kamczatce, a ja zostanę twoim pomocnikiem na Aleutach... I poco nam jakichś nieznanych ziem na oceanie szukać, kiedy na tamtym brzegu w Ameryce mamy Kalifornję. Hiszpanja daleko, zawikłana w wojnę z Austrją, musi bronić i odnowa zdobywać bliższe swoje prowincje, nie będzie mogła rychło okrętów swych posłać tak daleko, a my się tymczasem tam utrwalimy... Kraj piękny, żyzny, południowy...
Kozakowi zapaliły się oczy.
— Kraj żyzny, piękny, południowy... — powtarzał rozmarzony. — A ludzie tam są?...
— Są Kanaki. Tęgi lud miedzianoskóry, ma moc futer i złota.
— Złota, powiadasz, prawdziwego złota? A dziewki ładne?
— Rosłe, jak topole...