Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   269   —

cielskiego; widać było wybornie, jak drapał się z trudem pod górę, wymachując białą chustką, widać było, jak obstąpili go kozacy, żołnierze, jak komendant w błyszczącym mundurze odbierał odeń pismo, jak je czytał. Następnie widać było, jak przybyła delegacja kobiet, jak zawrzało znowu, jak poruszyły się kolumny żołnierzy, jak kobiety padły przed niemi na kolana, jak przemawiał coś długo chytry komendant...
I, oto, nadspodziewanie znów wszystko uspokoiło się, cofnęły się na pozycje i wyrównały złamane na chwilę szeregi nieprzyjacielskiego wojska.
Długo czekał daremnie Beniowski, coraz spoglądając w lunetę, i czekali wokoło niego coraz bledsi i coraz bardziej wzruszeni spiskowcy.
Wreszcie przybiegł od cerkwi Łoginow i zapytał z odległości przez fosę:
— Co robić?...
— Powiedzcie kobietom, że zaraz zostaną żywcem spalone, i na mój znak chorągwią podpalcie z czterech rogów wióry!...
Po chwili okropny krzyk, wycia i łkania, pisk przeraźliwy dzieci buchnęły z cerkiewnego budynku. Przyglądający się w głębi placu Kamczadale częścią rozpierzchli się, częścią z jękiem popadali na ziemię; jeszcze chwilę i Beniowski podniósł rękę i powiał czerwoną chorągwią.
Białe dymki z początku małe, potem coraz gęstsze i ciemniejsze, słupem popłynęły z czterech rogów ku górze.