Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   256   —

towarzyszy, niby na wódkę; wszystkich rozbrojono i zamknięto w piwnicy.
Już gęsty zmrok wieczorny zapadł nad lasem, gdy czujki znać dały, że ciągnie przez gęstwinę duży oddział żołnierzy. Aby upewnić się, czy to czasem nie Kuzniecow, wziął Beniowski Winblatha z dwudziestoma ludźmi i ruszył na spotkanie oddziału.
Oddział szedł drogą boczną wielką, ciemną kupą, migając w ciemnościach białemi lampasami ładownic. Po miarowem stąpaniu i tych białych błyskach poznał łacno Beniowski, że są to żołnierze. Puścił ich na strzał i okrzyknął, żeby nie ważyli się dalej posuwać. Kupa zatrzymała się, poczem naraz zachrzęściały zamki muszkietów, błysnęła podwójna nić czerwonych ogni, zahuczały strzały i kule ze świstem śmignęły po gałęziach drzew.
— Ognia z kolana!... — krzyknął zkolei Beniowski.
Zerwali się z ziemi leżący w ukryciu wygnańcy i dali salwę. Rozległy się jęki, krótka komenda i ciemna gromada, zamykająca przelot drogi, zniknęła w ciemnościach. Zapanowało głuche milczenie, nawet jęki ustały, szumiał jeno wiatr i słychać było ciche, pojedyńcze kroki oddalające się śpiesznie w stronę miasta.
— Położyli się i posłali po sukurs do miasta!... Słuchaj, Winblath, ty tu ich przytrzymaj!... Jak się ruszą, pal zaraz, a jak się zaczną cofać, gnaj ich przed sobą, ale niezbyt daleko!... Pójdę