Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   239   —

odjazdem ułożył sobie podobną bajeczkę, lecz pochodziła ona wyłącznie od niego i Stiepanow jej stanowczo zaprzeczył. Wtedy poznaliśmy, że Izmaiłow chciał nas użyć za narzędzie swojej osobistej zemsty i mocnośmy się na niego za tę niegodziwość oburzyli i gdyby nie nagły jego odjazd, zażądalibyśmy od niego z tego porachunku... Obecnie wstyd nam, że daliśmy mu się wplątać w tak szpetną sprawę i żałujemy naszych dawnych słów i podejrzeń z całego serca!
Po odejściu świadków powstał Niłow na sekretarza. Beniowski starał się gniew jego ułagodzić i nawet pozyskać znowu ufność zawstydzonego i poniżonego urzędnika.
— Cóżem ja winien?... — zaczął się ten wreszcie usprawiedliwiać. — Obowiązek służby kazał mi natychmiast o tak ważnej sprawie donieść wam, czcigodny Iwanie Piotrowiczu!... Czyż mogłem przypuszczać, że ten nicpoń tak mię okłamie!... Łotr i w dodatku rodzony synowiec... Już ja mu dam przy okazji, już ja mu za cały mój srom zapłacę!...
— Eh, co tam!... Dajmy temu spokój!... Małoż to głupstw i myśmy robili w młodości, szczególnie gdy nam krew zapaliła podwika!... Ale ognistego masz krewniaka, Sergjuszu Mikołajewiczu!... Widać, że to familijne!... Co?... Wszystko dobre, co się dobrze kończy! Co?... Wypijmy więc na zgodę i tyle, hę!? — radził rozweselony naczelnik.
Kazał sobie podać szlafrok kunami podbity,