Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   235   —

pozornych dowodów przytoczył, że czuję się zmąconym... Więc powiedz mi, co to wszystko znaczy, upewnij, że nic podobnego nigdy nie powstało ci w głowie, że to złe urojenia tego rozpustnika, jarzącego się do sromu każdej urodziwej niewiasty, tego okrutnika ohydnego, tego wieprza cuchnącego... tego... tego!... Powiedz, zaraz powiedz, że to nieprawda!...
Utkwił w Beniowskim groźne rozgorzałe od nowa oczy. Na twarzy wygnańca przez krótką chwilkę widać było jakby zmieszanie i walkę. Krzaczaste brwi Niłowa zsunęły się prawie w jedną linję, zjeżyły się sumiaste jego wąsy.
— Cóż... milczysz?...
— Zbyt nieoczekiwane i zbyt wielkie wniesiono na mnie oskarżenie, abym nie czuł się wytrącony z równowagi... — zaczął wreszcie Beniowski. — Ale rozumiem, skąd to pochodzi...
Tu w krótkich wyrazach opowiedział o niefortunnych, miłosnych zabiegach Izmaiłowa u Kuźmianki, o zamiarze Kuzniecowa uprowadzenia tej nowej „bolszerieckiej Heleny“ na okręcie do Ochocka, o swojem wmieszaniu się w tę sprawę i bajce zmyślonej z tej racji przez siostrzeńca sekretarza, wreszcie o wykryciu tego wszystkiego i zesłaniu Izmaiłowa przez wuja do Wierchniego Ostroga.
Naczelnik odrazu poweselał, kilka razy śmiał się w czasie opowiadania, ale wkońcu wybuchnął:
— W takim razie cóż on mi tutaj dzisiaj ga-