Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   236   —

dał!... Nie mogę tego puścić płazem!... Hej, Fomka!... wołał na dyżurnego kozaka. — Skocz do kancełarji i proś natychmiast do mnie sekretarza Nowosiłowa!...
— Należałoby odłożyć, nic pilnego!... Ze względu na zdrowie wasze, Iwanie Piotrowiczu!... — uspakajał go Beniowski, lecz żyły już nabrzmiewały na skroniach Niłowa i oczy rzucały błyskawice.
— Zaraz, natychmiast!... Lepiej odrazu z tem skończyć, łeb temu ukręcić, gdyż czuję, że żółć mię znowu zaleje!...
Zdziwił się niezmiernie Nowosiłow, zastawszy Beniowskiego u łoża naczelnika, gawędzącego z nim z dawną poufałością.
— Cóż to naplotłeś mi, Sergjuszu Mikołajewiczu? O mało nie wysłałeś mię na tamten świat!?... Tymczasem wszystko okazuje się babskiem gadaniem, spódnicową jakąś intrygą... Jakżeś śmiał mamić mię podobnemi głupstwami, co?... Jak się nie usprawiedliwisz, to popamiętaj sobie, że cię nauczę, jako ja tu jestem pierwszy, nikt inny! Rozumiesz, hę!? Dlaczegóż więc ponowiłeś swoje tutaj oszczerstwa, które sam uznałeś za niesłuszne i za które sam skazałeś wczoraj jeszcze na wygnanie swego synowca?... Co?... Ha!?...
Sekretarz rzucił zwężonemi oczkami w bok na Beniowskiego złośliwe spojrzenie i poprawił zwisający żołądek.
— Tak, istotnie, czas z tem skończyć i po-