Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   227   —

Szczery, dawny nastrój nie wrócił jednak i Beniowski wychodził od naczelnika w wielkim niepokoju. W korytarzu czatowała nań, jak za dawnych czasów, pani Niłowowa.
— Co to u was zaszło?... Dziewczyna znowu płacze, nie śpi po nocach, mizernieje... Pokłóciliście się, czy co?
— A tak, trochę... poróżniliśmy się. Nastazja Iwanowna chce, żebym... do greckiego przystąpił kościoła. A lubo jednakiem okiem spoglądam na wszystkie religje, brzydzę się jednak interesownem odszczepieństwem... Gdy więc mi oświadczyła, że upór mój może przeszkodzić naszym związkom, wręcz jej powiedziałem, iż wolę żyć nieszczęśliwym, aniżeli zasłużyć na najmniejsze wyrzuty sumienia!
Obruszyła się na córkę pani Niłowowa, zawołała ją i zaczęła surowo strofować. Dziewczyna pełnemi łez oczyma patrzała na matkę, ale nic nie odpowiadała i dopiero kiedy ta kazała jej uścisnąć Beniowskiego, wybuchła głębokiem łkaniem już na piersiach narzeczonego.
Wybiegł z duszą starganą, z sercem uciśnionem. Przebiegł szybko bramę i mostek warowni i ruszył przez śpiące miasto ku czerniejącym wdali lasom.
— Nie, nie mogę! Już i ja nie mogę!... — szeptał suchemi ustami.
Aby uspokoić się, poszedł dookoła brzegiem rzeki, gdzie zimna wstęga lodów bielała tajemni-