Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   173   —

na jakie już przystał Czurin, nikt nie będzie taki przyjazny i powolny... Całą zimę pracowałem, żeby sobie jego zaufanie zaskarbić... A tu... licho nadało!... — zaklął wstrzemięźliwy zwykle Kuzniecow.
— Cóż to za sprawa?... — spytał po dłuższym namyśle Beniowski.
— Ciężka sprawa o jakiś bunt... Dobrze nie wiem... W dodatku rozmiłował się on tu w pewnej panience i z tej okazji nie chce jechać i na niepewną narażać się przygodę...
— O cóż chodzi?... Niechby ją z sobą zabrał! Przecież dobrze wiesz, Kuzniecow, że nie do Ochocka popłyniemy!...
Milczał przez chwilę zdumiony kupiec, wreszcie odparł:
— To prawda!... Nie przyszło mi to do głowy! Ale ja mu przecież tego powiedzieć nie mogę... Wystraszy się i da znać jeszcze do urzędu, aby swoją wolność okupić!
— To da się zrobić!... Ty go tylko namów, żeby szukał u mnie porady i opieki, żeby stan swych interesów szczerze mi przedstawił.
— I cóż mu powiesz?... Bo jeżeli on się nie zgodzi, to ja muszę zawczasu wiedzieć. Porobiłem już pewne kroki u Agafji Matwiejewny. Ona umiera z trwogi, ale zgadza się. Zamówiłem u Czurina miejsce na okręcie dla siebie i dla niewiasty. Musiałem nakłamać, że inna jedzie. Bo jakby dowiedział się, że to sekretarzowa bohdanka, umarłby z samego strachu. Więc powie-