Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   155   —

cze na dobre się obróci... — próbował go pocieszać.
Panow wstrząsnął głową.
— Hańba, hańba!... — mruknął.
Pilnie pomagał przeglądać rzeczy siostrzeńca, znosił je z rozmaitych kątów, wywlekał z ukrycia, ale nie odzywał się wcale.
Wieczorem obszerna sala szkoły wypełniła się po brzegi uzbrojonymi wygnańcami. W krwawem świetle kaganków i płonącego po rogach izby łuczywa, złowrogo rysowały się posępne twarze brodate i błyskał tu i owdzie oręż.
Chruszczów opowiadał szczegółowo przebieg wypadków, wskazał świadków, których badano pokolei; poczem Beniowski spytał zgromadzonych, co ze Stiepanowym według ich rozumienia czynić wypada?
— Śmierć, śmierć!... — zaszumiało w dalszych szeregach, ale bliższe milczały.
Beniowski obwiódł spojrzeniem zebranych i zatrzymał wzrok chwilkę na zmiętej twarzy Panowa. Stał z głową wzniesioną do góry, ale z opuszczonemi powiekami i szeptał zawzięcie przez zaciśnięte zęby, błyskające drapieżnie wśród czarnego zwichrzonego zarostu:
— Śmierć!... Śmierć!...
— Coś źle wygląda! Czyżby wiedział zdawna o zamierzonej zdradzie!? — błysnęło przez myśl Beniowskiemu.
Przypomniał sobie pierwsze wystąpienie Stie-