Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   142   —

Ani oko cudze nie zobaczy, ani ucho wrogie nie usłyszy!... Ho, ho!...

W teremie żona łzy srebrne roni,
Obok małżonek w kielichy dzwoni!...

— Czy nie tak, pani naczelnikowo, co?... Bodajto życie nasze: nie spać, nie umierać, jeno się całować i gębę ucierać!
— Siadajcie, goście mili! siadajcie!... — zapraszała naczelnikowa.
Obsiedli hałaśliwie stół, podsuwając sobie wśród żartów i śmiechów drewniane pieńki zamiast stołków, których zabrakło. Deska położona jako ławka na obrzynkach bali, gięła się i chwiała pod ciężarem biesiadników, wywołując lękliwe piski niewiast.

Jak mi miłe życie!
Czego się boicie?...
Że się położycie?...
Nie pierwszy to raz
Zdarzy wam się taki... szpas!

— składał napoczekaniu sekretarz.
Wniesiono potrawy, odkorkowano butelki i beczułki; zapach mięsiwa, zamorskich korzeni, wódki i wina zlał się z miłym, rzeźwiącym zapachem żywicy, świeżo ciosanego drzewa i aromatem smolnych płonących na kominie szczap.
Beniowski usiadł z Nastazją na końcu stołu, naprzeciwko teścia i teściowej i, wesoło gawędząc z sąsiadami, troszczył się jedynie o napeł-