Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   99   —

— Oho!... Dobrze!... Przyślij mi tych tu ludzi, Auguście Samuelowiczu, i bądź spokojny, już ja całą sprawę zbadam!
— Otóż prosiłbym bardzo, Sergjuszu Mikołajewiczu, żeby tych dwóch nie karać... Co oni winni? Zostali w błąd wprowadzeni... W naszej kolonji poprawią się, zamienią się w uczciwych pracowników... Oddaj ich nam; są to podobno dobrzy cieśle; gotowi jesteśmy za nich suty okup złożyć do skarbu, jako bardzo potrzebni są nam wszelcy majstrowie...
Sekretarz słuchał i gładził dłonią swój gładki babi podbródek.
— W takim razie, skoro o nich prosisz, to co innego... Złożycie za nich po dwieście rubli kaucji... Czy i Iwaśkina weźmiecie?
— Nie, tego nie weźmiemy.
— W takim razie... rozporządź się, żeby wracał do Wierchniego i żeby nie opuszczał miejsca pobytu bez urzędowego pozwolenia. Odprowadzić go pod eskortą... Tobie, Beniowski, jako staroście, polecam wykonanie wyroku. Hę, zgadzasz się, co?... A z Agafją to już ja sam się załatwię... Wynoś się stąd, dziurawa dzieżo, do kuchni!... — mruknął, mierząc zmrużonemi oczkami przerażoną niewiastę. — A teraz, może zagramy w szachy, co?... Poślę zaraz po komendanta i Kobylina!... Na pewno są w domu, co?...
Przygryzł wargi Beniowski, ale musiał przystać. Ku wielkiemu jednak rozgoryczeniu swoich wspólników z pięciu partyj przegrał aż dwie.