Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




I.

Zimne morze północne pod uderzeniami śnieżnej wichury ryczało, jak stado smoków. Prężyło ku niebu potworne przeguby siwozielonych, żylastych wełn i, dokładając popędliwie falę do fali, biegło ku ubielonym brzegom.
Z piorunowym łoskotem, z sykiem, z pryskiem, z pojękiem ciskało opienione paszczęki bałwanów daleko na miękkie spychy piachów, na chyle cyplów, na twarde, dziobate czoła skał, strzegących ziemi. Poczem cofało się z groźnym mamrotem, unosząc spodem swych skręconych burzowin prochy i głazy lądu w dalekie rodzime leje oceanu.
A na ich miejsce wstawały z odmętów nowe wzdęte otchłanie, i ryczały, i tłukły, i rwały pobrzeże.
Znikły bez śladu w tej nawalnej rozrusze krągłe, miluchne wysepki, obłe osuchy, miałko marszczone dosypiska i ławice, płytkie rewy przejrzyste — ulubione przytuliska wszelakiej