Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   54   —

— Może i podtrzymam się w nią cokolwiek!
— Ha!... Podtrzymasz się, patrzcie go!... Że okręt wyratował, to myśli, że wszystko umie... Dobrze, jak wygrasz, to dostaniesz pięćdziesiąt rublów, ale jak przegrasz, to co?... Co dostaniesz?... Dostaniesz to, co łaskawie Nikandr Gawryłowicz ci naznaczy! Zgoda, co?
Chudy jegomość w kozackim czekmeniu wyszczerzył wilcze zęby w rozkosznym uśmiechu.
— Przegrać łatwo; w samej przegranej jest już kara — odparł śmiało Beniowski. — Ale ja nie widzę, żeby szczęście i teraz całkiem już odwróciło się od Waszej Szlachetności...
— Patrzcie go! szczęście nie całkiem odwróciło się od Mojej Szlachetności!... Trzecią partję przegrywam, a on mówi, że szczęście nie całkiem odwróciło się... Hę!... Cóż wy na to, komendancie!?... Pokażcie mu, gdzie raki zimują!... Już ja postaram się, żeby mu to nie uszło na sucho!... Ile zechcecie, tyle wlepić każę!
— Nie wiem, czy wypada grać, przecież to wygnaniec, przestępca... Prawo przeć zabrania obcować z przestępcami!...
— Głupstwo. Obcować, to znaczy gadać, rozprawiać... I słusznie, bo wtedy można się od nich występnym duchem niepostrzeżenie zarazić, ale grać w szachy można bez gadania... Jeżeli wy, Nikandrze Gawryłowiczu, się nie zgodzicie, to ja też nie gram dalej i będzie nierozegrana... A jeszcze przecie nie koniec! Na mnie kolej i mam posunięcie! Wszak ja mogę, kogo