Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   21   —

— Ach, ty kruku!... Nie zostawią zapewne, jak sami... nie zostaniemy!
Wysadzono ich na ląd i poprowadzono do otoczonego palisadą więzienia, co stało naprzeciw wejścia do twierdzy. Tu długo musieli czekać przed bramą, zanim oficer wrócił od naczelnika i straż załatwiła wszystkie formalności.
Gdy znaleźli się nareszcie sami w ciemnej, cuchnącej celi, słabo oświetlonej płomykiem tranowego kaganka, pułkownik Baturin przysiadł na rogu pryczy i zakrył ręką chudą, ascetyczną twarz.
— Ha! Więc i tutaj mogą nas rozłączyć! A wtedy co?
— Cicho, w korytarzu ktoś siedzi!... zauważył Stiepanow. — Zaraz się dowiem.
Nachylił badylastą figurę i wsunął długi nos w wybite we drzwiach okienko.
— Kto tam wzdycha? Przyjacielu, kto jesteś?
Zamiast odpowiedzi cicho zadźwięczały łańcuchy.
— Jakiś więzień nieszczęsny!... Hola, odezwij się... My też jesteśmy ludzie ścigani przez los... Jeżeli w naszej mocy dopomóc ci, uczynimy to; jeżeli ty możesz nam okazać usługę, zbliż się...
— Nie mogę, jestem przykuty... mam kunę na szyi... ale jeżeli serca wasze są dostępne litości, błagam was imieniem Boga, przyślijcie mi jutro przez straż trochę chleba... i kropelkę wód-