Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   281   —

Twe oczy, skąd Kupido na wsze ziemskie kraje,
Nastazjo Iwanowno, harde prawa daje,
Nie oczy, lecz pochodnie dwie nielitościwe,
Które palą na popiół serca nieszczęśliwe...

— Żono! — krzyknął na całe gardło Iwan Piotrowicz. — Żono!
Wbiegła, obciągając zawinięte przy zajęciu w kuchni rękawy.
— Co się stało?...
— Słuchaj!...

Twe wdzięki, jak straszliwe Ateny pawęże,
Rażą śmiertelnym blaskiem osłupiałe męże...

— Co słyszę! Napisaliście madrygał dworski, Sergjuszu Mikołajewiczu? — roześmiała się kobieta, zwracając się do sekretarza.
— Ja?... — oburzył się ten. — Gdzie zaś?...
— Zhańbił dziewkę, docna zhańbił, a ty się śmiejesz! — wybuchnął Niłow.
— Ależ kto?...
— Któż jak nie Beniowski!...
Niłowowa spoważniała.
— Jak on śmiał?... Jak ona pozwoliła mu!... Wołać ją!...
Marta Karłowna wyszła niezwłocznie, a sekretarz szepnął:
— Oto są skutki białogłowskiej nauki... Niewiasta powinna być niewinna i nieświadoma w swem dziewictwie przeczystem, a to co?... Uczy się! A czego się uczy przedewszystkiem, wiadomo!... — syczał sekretarz.