Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   271   —

cząć... Obaczymy, co na to powie ten pan!? A wtedy, szlachetny panie, postąpisz wedle prawa i swego rozumienia.
Długo tłumaczyli sekretarz i komendant naczelnikowi, wezwawszy do pomocy panią Niłowową, zanim nareszcie Iwan Piotrowicz zrozumiał, o co chodzi, i zgodził się.
— Ale ja tej herbaty pić nie będę... nie potrzebuję pić!?... — wołał.
— Ależ nie!... Ona może być zupełnie inna, nasza, gołąbku!... Nie o to chodzi!... — przekonywała go Marta Karłowna.
Na jej rozkaz zastawiono w jadalni stół, jak na przyjęcie; na boku w kącie umieszczono głowę cukru, zupełnie podobną do ofiarowanej wygnańcom, odrąbano od niej spory odłam, napełniono kawałkami cukru cukiernicę. Gdy przybyły Kazarinow z innymi gośćmi wszedł do komnaty, już kipiał samowar i pani Niłowowa królowała koło niego, nadstawiając pilnie uszu, aby lepiej słyszeć, co przybyli powiedzą. Beniowski stał ukryty przy drzwiach w korytarzu. Gadano o szykujących się na wiosnę wyprawach na Aleuty, o uszkodzonym okręcie Chołodiłowa, o rządowym statku „Piotr i Paweł“, wmarzniętym w lody u przystani na Czekawce.
— Czy aby starczy wam, kupcy, w tym roku zapasów herbaty i cukru? — spytał zdradliwie sekretarz.
— O, niema obawy!