Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   218   —

ni!... — objaśniał uprzejmie Beniowski. — Co zaś do szkoły, to czy pani zaraz życzy ją sobie obejrzeć? Może pani zechce zostać na pierwszej lekcji!? W takim razie, niech się pani tutaj... rozbierze, tam gorąco!...
— O nie! Tym razem nie!... Chciałabym tylko... — mówiła Nastazja, trochę zmieszana chłodnem przyjęciem.
— Puściłbyś nas pan dalej od progu, ogrzać się trochę! — rzuciła szorstko Mironowna.
Beniowski cofnął się i z ukłonem wskazał na stołki. Za kobietami wsunął się Stiepanow, nie spuszczając zachwyconych oczu z postaci dziewczyny.
— Szkoła pełna i jeżeli tak dalej pójdzie, nie starczy miejsca... Sam gotów jestem od dziś zapomnieć prawidła Pitagorasa dla racji przyjęcia i pobytu w szkole, jako kolega osób tak czarownych! — wtrącił z ukłonem i znaczącym uśmiechem młody oficer.
— Łatwo żartować panom, wychowanym w tem od dzieciństwa... Ale my, na tym tu cyplu świata, złaknieni jesteśmy wszystkiego! — odcięła Nastazja.
— Czy aby zadowolnić będziemy w stanie wymagania tak wielkie i surowe!? Czy sprostamy zadaniom tak doniosłym i pełnym niebiańskiego czaru!... — snuł dalej oficer, kręcąc wąsika.
Nastazja rzuciła szybkie, ukradkowe spoj-