Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   172   —

przypadła z rozpostartemi rękoma do okrwawionego ciała córki.
— Żyje!... Lodu, Matko Boska, lodu... Na Boga!... Krew utamować, balsamu... — szeptała wystraszona Mironowna.
— Lodu!... Doktora!... Leć zaraz po felczera Lapina!... — rozkazywała pani Niłowowa oniemiałej z trwogi niewolnicy.
Nim felczer nadjechał, Nastazja przyszła do siebie; szczęśliwym trafem nóż ośliznął się po żebrach, skórę jeno rozorał głęboko. Rychło ujęto krew, nałożono bandaże i blada jak płateczek, osłabiona dziewczyna legła na wezgłowiu; rozwichrzone czarne jej włosy i płonące oczy zdawały się jeszcze czarniejsze, jeszcze ognistsze wśród powszechnej białości posłania.
Niedługo przyszedł naczelnik, którego wzywano do kancelarji, i pytał, coby znaczył ten rejwach, przyjazd felczera i cała choroba.
— Upadła wypadkiem na nożyce i pierś sobie przekłuła!... — zręcznie skłamała Niłowowa.
— Niezgrabna zawsze, jak niemiecka krowa! — burczał Niłow. — Ech, dziewczyno, dziewczyno, i ojcu też spadł kłopot niemały na głowę... Będę musiał o śmierci tak znacznego zesłańca dać zaraz znać do Petersburga... Jeszcze mi nie uwierzą, pomyślą, że uciekł... Kazałem więc ciało zamrozić i przywieźć tutaj. Nie pochwalą mię jednak pewnie, nie pochwalą, że tak daleko pozwoliłem wygnańcom odjechać... Ha, cóż robić!...