Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   166   —

bie drwisz, tak strasznie mię dręczysz!... Jakże on mógł zginąć... przecież tutaj... nie... — zaszeptała dziewczyna, podnosząc się zwolna. Nie zdążyła jednak wiele unieść się z siedzenia, jak upadła bez czucia do nóg brata.
Ten odskoczył przerażony, zgarbił się i chyłkiem wymknął na dwór przez korytarz, mimo kuchni, pełnej kobiecych głosów.
Ale Mironowna usłyszała stuk drzwi wchodowych, wyjrzała, a spostrzegłszy uchylone dźwierza do pokoiku Nastazji, co tchu tam pobiegła.
Zimno ocuciło dziewczynę, z trudem uniosła przymknięte powieki i rozpoznała przedewszystkiem w mętnym zmroku pierwszego zbudzenia czyjeś palce tuż blisko swej twarzy, bryzgające jej wodą na lice, poczuła wodę na obnażonej piersi; dalej rozpoznała oblicze matki blade, ale spokojne, a jeszcze dalej w nogach łożnicy ciemną, kanciastą twarz kamczadalskiej niewolnicy z zagasłemi z przerażenia oczyma. Mironowna tarmosiła ją za rękaw, zwłócząc futrzany kubraczek.
— Puśćcie mię!... Dajcie mi... usnąć! — szepnęła dziewczyna.
— Zaraz, jeno cię rozdziejemy... Będziesz mogła spać, dzieciątko, ile zechcesz! — odpowiedziała Mironowna.
— Co ci się stało? — pytała pani Niłowowa.
Nastka odwróciła do ściany głowę i usta jej zadrgały.