Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   165   —

Może budowę domu powstrzyma... On taki dobry, taki sprawiedliwy... Wszystko mu przedstawię, zrozumie, że w nim jedyna moja nadzieją i ratunek!
I spojrzenie, i oblicze, i cała postać młodego mężczyzny, wypłynęły przed nią jak żywe w mętnem powietrzu ocienionego pokoju... Patrzała w to miejsce, gdzie wydało się jej, że spostrzegła obraz, szeroko rozwartemi oczyma; obudził ją dopiero trzask gwałtownie otwieranych drzwi. Wpadł Grześ w czapce i futrzanej kublance...
— Nastka, Nastka! nowina, wielka nowina!... Jak się ino dowiedziałem, zaraz przyleciałem, żebyś nie mówiła, że cię zawsze tylko oszukuję! Dziesięciu zabili niedźwiedzi... Już jadą, wracają. Taju z Apaczi przywiózł wiadomość... Sam widział na własne oczy... Wiozą ich Ankalowie... Sani moc, pełne futer, pełne zdobyczy... A na jednych leży ranny Sybajew... Zwierz go pod siebie podgarnął, Beniowski ku bestji podskoczył, chciał jej w ucho strzelić z pistolca, lecz niedźwiedź Sybajewa puścił a Beniowskiego pazurami za łeb chwycił... Zginął Beniowski!... Inni pierzchli... Jeden z nich nie oparł się aż w Apaczi... Taju zaraz pchnął do ojca gońca... Jest w kancelarji, gada... Ho, ho! Wysoko nosił głowę Beniowski, ale niedźwiedzie kamczackie nie żartują! Zażarte bestje, ho, ho!...
— Zginął Beniowski?... Co ty mówisz?... Nieprawda, Grzesiu, nie może być!... Ty zawsze so-