Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   137   —

wiązkową, i żadnych uchybień nie zniosę!... krzyczał, stukając pięścią w stół. Żyły mu na skroniach nabrzmiały i cała twarz poczerwieniała, jak miedź. Beniowski stał wyprostowany z ręką u czoła i powtarzał posłusznie, po żołniersku:
— Wedle rozkazu, Wasza Wysoka Szlachetność!
To rozbroiło wkońcu naczelnika.
— Obejrzyj te tam sobole, co leżą na stole. Chcę usłyszeć twoje o nich zdanie! — rzekł łagodnie.
— Znam się na futrach bardzo mało, tyle co nic!
— No, widziałeś pewnie delje rozmaite na magnatach i osobach koronowanych... Sam powiadasz, żeś bywał na dworach, i w papierach twoich stoi to samo... — zawołał gwałtownie Niłow, znowu rozdymając nozdrza.
Rad nierad Beniowski przystąpił do rogu stołu, gdzie stał pisarz Sudiejkin, poglądający z pożądliwą lubością na ciemne lśniące skórki. Uprzedzając wygnańca, wziął jedną z nich, strzepnął, że cała zalśniła się srebrnemi skrami, poczem owinął ją koło ręki i podsunął pod nos Beniowskiemu.
— Rarytas!... Co?... Warta grzechu!...
Istotnie futerka były cudowne; pokryte długą, siwą ością, pod którą słał się równióchno czarny włos, podbity gęstym, jak aksamit, brunatnym podpuszkiem, wydawały się głębokiemi, jak le-