Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   117   —

Szukała wzrokiem spojrzenia swego nauczyciela, ale ten tkwił uparcie oczami w mglistej dali oceanu, dymiącej się w szerokiem wyrwisku rzeki.
Pani Niłowowa bardziej była zajęta rozkładem mieszkania, bystro rosnącego pod rękami cieśli.
— Gdzież będzie sypialnia, Auguście Samuelowiczu?
— Zostawię tę samą, której używał admirał, jak tu napisano w planie. Stołowy pokój zamienię na uczelnię...
— Byle wam zimno nie było. Każcie dobrze mchem przełożyć belki i utkać szpary.
Odjechały, gdy zorza wieczorna napełniła różowem światłem poleśną dolinę, a stężały, siny cień brzegów pokrył docna lodowy korytarz rzeki.
Beniowski wrócił zamyślony do domu.
Tego wieczora miał poznać pierwszych tutejszych członków sprzysiężenia, kandydatów postawionych przez Chruszczowa, ludzi wolnych, oraz starych wygnańców. Chciał z każdym z nich pomówić przedtem na osobności; rozumiał, że od jutra, z przyjęciem większej liczby członków, spisek wejdzie bezpowrotnie na nowe tory, o wiele groźniejsze, przeniesiony zostanie na widownię obszerniejszą, pełną nieprzewidzianych przeszkód i niebezpieczeństw.
— Ha, trudno!... Kiedykolwiek zacząć trzeba!... Czy nie zawcześnie jednak? Czy nie nale-