Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   4   —

— Skądby ją mógł mieć? W całem miasteczku niema takiego chwata, coby na długość ręki odważył się do nich zbliżyć! Oni nie pytają swój, czy nie swój, za łeb chwytają i o — balasy!... A zresztą pilnujemy; szyldwach od więzienia wciąż tam przechodzi i baczenie daje!
— Tak, taki Baczenie dawać należy! Istotnie słyszę: wyje!... Ach, gardziel miedziana!... Burzę przehuczał!...
Przeszli zawianą zaspami drogę i minęli otoczone ostrokołem więzienie, z przed którego bramy, z budki, wyskoczył zaśnieżony żołnierz i sprezentował broń.
Na tyłach, w miejscu zacisznem od wiatru, wznosił się niski budyneczek, przyparty do wysokiej palisady. Przednia jego ściana składała się z grubych pionowych dyli, rozstawionych rzadko, niby krata. Stamtąd to leciał dziki wrzask, głuszący nawet łoskot burzy.
Gdy Iwan Piotrowicz Niłow, sam naczelnik Kamczatki, z porucznikiem Norinym zatrzymali się przed tą nieszczęsną budą, wycie na chwilę ustało, natomiast w szparach między dylami pojawiły się straszne kudłate łby, chude, zapadłe twarze z gorejącemi jak głownie oczyma, wysunęły się stamtąd długie ramiona z bronzową, obwisłą jak wory skórą i zaciśniętemi, kościstemi pięściami. Niedźwiedzie charczenie i chrapliwy ryk znowu rozdarły powietrze.
— Ha, ha! To ty, krwawy bladolicy psie!... Przyszedłeś naigrawać się z mej nędzy!... Zbliż