Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   107   —

tychmiast z za węgła wysunęły się figury kamczadalskich psiarków-niewolników, a na ganek wyszła z sieni ciemna postać, pobłyskująca metalowemi guzami.
— Czy to ty, Auguście Samuelowiczu?...
— Ja, Nikandrze Gawryłowiczu! — odpowiedział Beniowski, poznając komendanta.
— Cóż tak późno!?
— Nie mogłem wcześniej. Naczelnik zatrzymał mię dłużej na lekcjach... Wogóle wątpię, abym miał zczasem nawet wieczory wolne, będę więc musiał z gry skwitować.
— Bój się Boga!... A myśmy już spisali kontrakt z kupcami, że gramy z nimi najmniej pięćdziesiąt partyj, każda po 300 rubli... Oni na gracza mogą stawiać kogo chcą i my też... Z każdej wygranej 120 biorę ja, 120 sekretarz, pozostałe 60 ty, Beniowski... Można grubo zarobić...
— Cóż, kiedy naczelnik...
— Przepadliśmy! Strona, nie dotrzymująca umowy albo zrzekająca się gry, płaci kary osiem tysięcy rubli. Oni stawiają przeciw nam Koleskowa. Zgubiłeś ty nas, Auguście Samuelowiczu, jeżeli grać nie zechcesz!... Oj, bieda! Chodź zresztą, powiedz wszystko sekretarzowi...
Gruby Nowosiłow siedział chmurny na swojej kanapie, nie wstał na powitanie, nawet głową nie kiwnął na ukłon Beniowskiego. Pięciu kupców i pisarz Sudejkin mieściło się na stołkach pod ścianami. Na stole jarzyły się woskowe świece, błysz-