Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   106   —

mały wzgórek w widłach zlewu z rzeką główną, Bystrą, bezimiennej rzeczułki.
— Tutaj stanie!... Tu będzie łatwo postawić palisadę, a od tamtej strony bronią dostępu obie rzeki!
Chruszczów patrzał na niego napoły z zachwytem, napoły z niedowierzaniem.
— Czyś ty czasem nie pił wczoraj za dużo, Beniowski, tutejszej zatrutej muchomorami gorzałki?
— Co?...
— Nic!... Zwyczajne marudzenie starego niedowiarka!...
— Nie będziesz miał bogów cudzych nade mnie!... Pamiętasz, coś obiecał?
— Pamiętam, szalony bałamucie, pamiętam...
— Więc do widzenia tymczasem.
— Dokąd idziesz?...
— Ograć przyszłych budowniczych szkoły!...
— Co ty mówisz!...
— Mówię prawdę. I tak już za długo kazałem im czekać... Ale i to leży w planach naszych!...
Kiwnął głową Chruszczowowi i skierował się przez chrzęszczące i rozstępujące się przed jego rękami i nogami zarośla ku miasteczku, migającemu poprzez sieć gałęzi czerwoną łuną ogni.
Gdy zbliżył się do mieszkania Nowosiłowa, gromadki ubielonych szronem psów, śpiące kupami obok stojących rzędem sanek, zerwały się i skoczyły ku niemu z groźnem warczeniem. Na-