Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   104   —

pod fundamenta można odtajać zapomocą wielkich stosów ognia...
Chruszczow znowu chodził po izbie, kręcąc głową.
— Zresztą budynek nie potrzebuje być trwały — roześmiał się Beniowski.
— Mówisz o nim, jakby był!...
— Będzie, musi być... — odrzekł Beniowski z zaciętością i zamyślił się.
Stanęły mu nagle w oczach te rysy dziewczęce, takie zasłuchane we wszystko, co opowiadał, te przejrzyste agatowe źrenice, śledzące każdy ruch jego ust, zrywające z nich chciwie niedopowiedziane wyrazy. Już zaczynał się ich lękać, gdyż rozumiał wybornie, jakie mu z tej strony grozi niebezpieczeństwo. W założeniu szkoły szukał więc i dla siebie ratunku.
— Nie odważą się pewnie dziewczyny posyłać do szkoły... A jak przyjdzie, to zginie w tłumie innych uczni... Będzie zresztą miała innych młodych ludzi przed oczami!... — rozmyślał ze szczyptą żalu.
— Szkoła być musi. Przygotuj zwolna naszych do tego! — rzekł, wstając.
— Zrobię, co każesz, ale pozwól sobie powiedzieć, Beniowski, że i twoje fantazje mają granice...
— Ach, Chruszczow, Chruszczow, przyjacielu! Dzieją się na święcie i stokroć trudniejsze rzeczy! Czy ty wiesz, że do otoczonego pierścieniem potężnych wojsk nieprzyjacielskich Krako-