Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




I.

Polował Król w głuchych borach swego państwa — polował Król...
W gonitwie wśród gęstwin i bagnisk zgubił swój orszak. Znalazł się sam w puszczy na gniadym koniu, od którego złota łuna biła na ciemne omszałe pniska drzew, grubych jak kadzie, wysokich jak wieże kościelne. Zielonawy zmrok rozlewał się wokoło, czaił w załomach ziemi i drzew, w dołach wykrotów, w podcieniach gajów, niby wielooki drzemiący smok.
Bystrym wzrokiem Król wpatrywał się w przeloty lasu, bacząc, czy nie przemyka się gdzie sarna płowa, nie przekrada czarny tur, nie przepełza lis ognisty. Ale było martwo i cicho; jeno w dali, jak szum uchodzącej burzy, grzmiała wrzawa oddalających się obławników i ciężkie ich młoty kamienne waliły jak pioruny o drzewska...
Wtym wydało się Królowi, że siwy cień sunie nizko przy ziemi w stronę przeciwną od tych głosów. Wyciągnął co prędzej z sajdaka strzałę o miedzianym ostrzu, położył na tęgiej cięciwie łuku i puścił. Brzękła jak osa i utonęła w zmierzchu. Jednocześnie rozległ się cichy jęk. Król spiął srebrnemi ostrogami konia i rzucił się w tę stronę:
— Trafiłem!... — pomyślał radośnie.
Ale na miejscu, gdzie padła strzała, nie znalazł nic; natomiast znowu opodal rozległ się cichy, podobny do skowytu jęk. Król ponownie spiął chrapiącego konia ostrogami i skoczył. Siwy cień pomykał przed nim, kryjąc się wśród korzeni i pnisk.