Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się znudzi, to... gwiżdżcie!... — zagadał Bączuś, wysuwając się naprzód i wymachując przed zgromadzeniem swoją grzechotką.
Król trącił go gniewnie nogą, wstał, skinął głową obecnym i wyszedł.
Ale kiedy znalazł się sam, kiedy szatnik zdjął zeń płaszcz gronostajowy, a skarbnik odniósł do skarbca koronę i berło, Król opuścił się ciężko na fotel i zamyślił głęboko. Wtulony w kącik Bączuś zataił dech, aby nie przeszkadzać panu.
— Cóż... powiodę ich, poprowadzę, ale... na kogo? — zaczął po chwili gadać Król sam ze sobą, wymachując rękami. — Wróg jest i niema go! Wisi jak zmora, a gdzie go szukać, niewiadomo... Lasy i knieje są go pełne... Na skryty znak swego władcy zbiorą się w jednej chwili w upatrzonym miejscu, zbrojni w swoje żelazne szpony... Stamtąd rzucą się na moje państwo, jak lawa płonąca rozleją się po wsiach i miastach... Dotychczas zadowalniali się małą i łatwą zdobyczą, tym, co tu i tam urwać niespodzianie mogli; teraz widzę, że umyślili podbić cały kraj. Pogodzili się między sobą, zmówili i wspólnie na nas napadną... Wróże, aby ich jeszcze silniej spoić, opowiedzą im o mojej obietnicy, o złamanej przysiędze, wystawią to, jako obrazę swych bóstw. Dla tego ta przysięga pewnie potrzebna im była... Piekielny, chytry zamysł! Będą szli jak na świętą wojnę, swoje zbrodnie będą uważali jako słuszną dla mnie karę za krzywoprzysięstwo!... Zginiemy... Każda moja strata — stanie się ich zasiłkiem, każdy zdobyty gród odda im w ręce moje zasoby w śpichlerzach, moją broń w zbrojowniach, moje pieniądze w skarbcach... Użyją ich przeciwko mnie!... Pochwytają moich młodzieńców, uzbroją w mój oręż i popędzą przeciwko mnie!... Czy nie lepiej więc oddać im dzieci?... Co?... Nie, nie!... — odpowiedział sobie Król po długiej chwili namysłu. — Wtedy napadliby na mnie w imię ich praw jako dziedziców tronu. Zawsze znaleźliby przyczepkę. Możeby nawet część mojego ludu pociągnęli za sobą... Kto to wie!? Albo wychowaliby ich jak ludzi swego plemienia i z czasem kazaliby im się upomnieć o rzekomą