Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wał się w ciemne kąty albo uciekał w odległe aleje ogrodu... Odwiedzał co dnia swoje zwierzęta, umieszczone w wygodnych klatkach, w zagrodach, karmił je własnoręcznie i poił. Najczęściej jednak siedział u siebie w pokoju i grał na gęślikach.
Wreszcie jednego dnia wywołał siostrę do przedsionka, poczym, ująwszy ją pod ramię, wyprowadził do ogrodu.
— Czego chcesz, Jaśku? — pytała go dobrotliwie.
— Odchodzę!
— Dokąd? Na wyspę?
— Nie, na wyspę już niewarto... Znajdą mnie tam łatwo... Zresztą bez ciebie będzie pusto...
— Gdzież więc chcesz odejść? Czy ci tu źle u nas?
— Nie wiem! Pójdę tam, gdzie zrozumiem, że jest ze mnie jakiś pożytek... Tu... nie mogę... Tu po dawnemu fałsz, kłamstwo, chciwość, darcie się o zaszczyty... Wstrętne i głupie zachody... Wciąż trzeba wysilać mózg, żeby odróżnić prawdę od oszustwa... Nie mam na to siły i ochoty... Te same Tatury i Rondle, tylko inaczej odziane i nazywane... Wciąż strzec się trzeba zasadzki, wciąż się bronić od czającej się napaści... Ja tego robić nie umiem i nie chcę... Dla kruszyny dobra trzeba tu cierpliwie znosić góry błota... Myślę, że z tego koniec końców nic nie będzie! Żal mi cię, siostro!
Królowa brwi zmarszczyła.
— A mnie żal ciebie, braciszku! Co komu z twej cnoty?! Mieszać się trzeba do życia! Naginać go po swojej myśli! Wolę już mego Żelaznego Wilka, choć jest gwałtowny i surowy czasami, ale on mądre prawa wprowadza, ulepsza życie powszechne, ulepsza ludzi... Będę przy nim stała, będę podtrzymywała go w dobrym i odwodziła od złego...
— A lud, o którego ulgi tak cię prosił Bączuś przed śmiercią, czy nie jęczy, jak jęczał?
— Ulżymy i jego doli... zwolna przerobimy wszystko... Ale sam widzisz, czyż można odrazu... Wieki to narastało, wieki przerabiać trzeba!