Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

...Oto ogród, zalany słońcem, kwiaty, zapachy wokoło...
...Oto ona siedzi z bratem na wywróconej taczce, a ogrodniczek opowiada o cudach życia za murem zamkowym...
...Oto błyszcząca od świateł, od strojów, złota i drogich kamieni sala balowa... Świecą się po bokach kolumny z szafiru i korali. Wiedzie ją za rękę w skocznym tańcu rycerz Czarnolas i szepcze:
— Jeśli on źle czyni, to na to jest Król, aby go sądził, a nie ja, biedny wasal...
Nagle twarz rycerza wydłuża się, ciemnieje, pokrywa włosem, białe kły szczerzą się z otwartej paszczęki, która bliziuchno pochyla się nad głową królewny:
— Nie ujdziesz! Zjem cię teraz!...
Ktoś dotknął jej ramienia. Z głuchym okrzykiem odrzuciła płaszcz.
— Chodź, siostro! Mam sznur, ale nie znalazłem drabiny... Pójdziemy szukać wyłomu!
Poszli ostrożnie wzdłuż ciemnych, wysokich murów. Wszędzie, gdzie wydawało im się, że może być jakieś pęknięcie, jakaś szczelina, jakaś nareszcie nierówność, o którą możnaby się było zaczepić i wdrapać na górę, zatrzymywali się i rękami obmacywali starannie spojenia olbrzymich głazów. Ale dobrze budował stary Król, starannie budował, złomy piętrzyły się twardo, wiązały równo, jakby wiszar skalny, samorzutnie z ziemi wyrosły. Przy wejściach wszędzie czuwały lub spały, leżąc wpoprzek na stopniach, warty. Ani marzyć można było o prześliźnięciu się tędy niepostrzeżenie. Znużeni i zniechęceni, brat i siostra wlekli się ścieżyną wśród gęstych jak las zarośli, smutnie spoglądając na niebotyczną zaporę. Zabrnęli w kąt tak dziki i odległy, że nie domyślali się nawet jego istnienia. Nawet straże tu stały na murach niezwykle rzadko, a wreszcie znikły. Za murami coś głucho i monotonnie szumiało jak wicher.
— To rzeka! — powiedział królewicz. — Tędy nie uciekniemy — bardzo szeroka i burzliwa woda!
— Więc wróćmy, spróbujmy przekonać ogrodnika. Może da nam drabinę. Już świtać będzie niedługo... — szepnęła królewna.