Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co to?...
Przed nim stał Król z kagankiem w ręku. Zjeżona siwa broda spadała mu na błękitną w srebrne kwiaty opończę.
— Słyszysz? — szeptał głuchym głosem.
— Nic nie słyszę, Miłościwy Panie! — odparł Bączuś, naciągając pośpiesznie swój kaftan.
— To chodź, z ganku lepiej słychać!
Wyszli na krużganek, wiszący wysoko nad ziemią w omroczonym nocą powietrzu; z dołu płynęły zapachy róż i ciepła wilgoć wypoczywających ogrodów... W dali nawoływały się co czas jakiś warty zamkowe na niewidzialnych murach. Wtym głos cichy, podobny do płaczu, przepłynął przez mrok. — Król ścisnął znacząco Bączusia za ramię.
— Tak, to ktoś się żali! Może ogrodniczek w lochu?!
— Nie, to gdzieś bliżej i wyżej! I to nie jest płacz, raczej... wilcze skomlenie!
— Nic podobnego, Najjaśniejszy Panie, nic podobnego!... — przekładał przelękniony Bączuś.
Ale im usilniej dowodził, tymbardziej zawzinał się Król, że to było wilcze skomlenie. — Głos dawno ucichł, spłoszony gniewnym krzykiem Króla. Biedny Bączuś stał przed władcą ze zwieszoną bezradnie głową.
— Wszyscy mię oszukujecie, wszyscy mię zdradzacie! Wszystkich was zamknąć każę do lochu! A bo to prawda, żeby w państwie ustały zupełnie niepokoje, nędza i krzywda!... To nieprawda!... Tymczasem do mnie zjawiają się jedynie z dziękczynieniami lub z prośbą, o... zawsze... z prośbą... o jakieś datki!... Znam ja was, wszystkich widzę na wylot!...
Chodził wzburzony, szeroko rozwiewając poły niebieskiej w srebrne kwiaty opończy. Na te krzyki zjawiła się wreszcie i Królowa w białej płóciennej narzutce. — Król długo jej opowiadał o dziwnych głosach, prześladujących go po nocach, aż wreszcie usnął nad ranem z głową obwiązaną chustą.
Wieść o chorobie Króla rozbiegła się zaraz po zamku, a stamtąd po