Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cały orszak zrobił tosamo, jeno królewicz Jaś patrzał na wszystko osłupiałym wzrokiem, trzymając w ręku bezradnie złote gęśliki.
— Za mną!... — powtórzył Król, podnosząc w górę miecz.
— Rękę księżniczki i połowę królestwa temu, kto zwali tego drapieżcę!
Stanęły dęba spięte ostrogami konie rycerskie, skoczyły w ciemności, pełne wrzawy i ludzkiego rozruchu. Ciężkie ich kopyta tratowały swoich i obcych. Ci bronili się i wiele rumaków, pchniętych z dołu krótkiemi mieczami, padło na ziemię, pociągając za sobą na pewną śmierć jeźdźców. Coraz mniej mieczów jeżyło się dookoła Króla. Zato rudobrody olbrzym wyrastał coraz bliżej. — Król pragnął jeno zginąć z chwałą. Wtym stała się rzecz zgoła niezrozumiała. Na tyłach nacierających rozległo się głuche, straszne wycie, od którego zadrżały konie rycerskie...
— Wilki!... Tego tylko brakowało! — szepnął Król, czując, że mu ramię mdleje.
— Wilki!... — zaszemrał huragan wystraszonych głosów i bój jakby zamarł na chwilę; ustał szczęk broni, jeno głuchy poszum głosów przerażonych leciał nad polem. Zbudziło walkę ponowne wycie przeciągłe, zagłuszone niebawem łoskotem brzeszczotów, kuciem siekier o zbroje i tarcze. Rudobrody olbrzym wstrzymał konia i obejrzał się... Szedł ku niemu z ciemności czarny jak chmura rycerz, migocąc dookoła siebie białą błyskawicą żelaznego miecza. Koń czarny, okuty żelaznemi blachami, wspinał się pod nim i szalał, bił kopytami, miotał z ślepi i nozdrzy ogień, rozrzucał pianę i krew...
Poznał Król strasznego jeźdźca i wzdrygnął się.
Dostrzegł zwarty poza nim szyk wojowników z futrzanemi szłykami na głowach, z krótkiemi, białemi jak kły mieczami.
Obejrzał się Król, szukając syna, ale królewicz gdzieś się zapodział bez śladu.
Zgasła ostatnia wiecha nad pobojowiskiem. Ciemność zaległa nad wylękłemi tłumami, przycichł szczęk broni. Wielogłosy tupot nóg uciekających, przestrzelony jękiem tratowanych i umierających, leciał ku wybłys-