Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szedł niezwłocznie po skończeniu swej niezmiernie prostej toalety.
Pokryty dachem środek statku, był zamknięty z boków mocną drucianą siatką; takąż siatką był przedzielony wzdłuż na dwie części. Głuche, drewniane przepierzenie odcinało część przednią barki, gdzie mieścili się aresztanci kryminalni od tylnej przeznaczonej dla politycznych. Wyjścia były zaryglowane z zewnątrz. Barka stała tuż u przystani, przymocowana doń grubemi cumami. Nic z tamtej strony nie było widać prócz niezmiennie brudnego, wydeptanego pokładu przystani, dwóch szerokich, szczeblastych schodnie łączących ją z bulwarem oraz zaśmieconego i porosłego zielskiem stoku wybrzeża.
Zwrócił się Gawar ku drugiej stronie i oparłszy ręce oraz czoło na siatce drucianej, patrzał przez podwójną jej mgłę na szerokie lustro zlewu Wołgi z Oką, szybko błękitniejące w porannym blasku. Ciemne dżdżyste chmury jeszcze kłębiły się na widnokręgu, gdzie mglił się płaski brzeg, ale środek nieba był już czysty i białe płynące po nim obłoczki nasiąkały zwolna perłowym połyskiem i ciepłem wschodzącego w pogodzie słońca. Za chwilkę a oślepiająca powódź złota załuszczyła się na drobnych falach cichnącej po wczorajszym wietrze rzeki. Szare kresy dalekich przylądków zapłonęły fioletem zarośli, szmaragdami łąk oraz żółtością płaszczystych mielizn.