Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mają... No, właśnie! To o wiele bezpieczniej. Niech mi pani wierzy!...
— Ale jutro pan jeszcze przyjdzie?
— Jutro przyjdę!...
— To dobrze. Jestem pewna, że to nastąpi jutro.
Tej nocy źle spała Nawrocka. Tutolmina budziła ją kilkakroć razy, mówiąc, że zbyt głośno jęczy przez sen.
A już raniutko o ósmej była na nogach. Spieszno jej było usłyszeć odpowiedź Chamkrelidzego i dostać od niego upragniony paszport. Wciąż miała wrażenie, że się coś stanie, co wszystko wniwecz obróci, że koniec jej cierpień jeszcze tak strasznie, strasznie daleki, powodzenie tak niepewne!...
Istotnie, powodzenie zależało od tysiąca nieoczekiwanych, nieprzewidzianych wypadków. Wołała ich sobie nie uprzytamniać i dlatego rada była, że ma tyle do roboty z przygotowaniem podróży. Gdyż rozważywszy wszystko doszła do przekonania, iż najbezpieczniej będzie wyjechać natychmiast.
— Byle do Tomska!... A potem wbok, choć w las, choć piechotą, jeżeli pieniędzy nie wystarczy.
Chamkrelidze miał minę, jakby zawstydzoną, nie wróżyła więc sobie nic dobrego z jego wyglądu. Przeto gdy oddał jej paszport dla Wojnarta, doskonale podrobiony, ucieszyła się niezmiernie.